Aleksandra Aleksandra
559
BLOG

66 rocznica deportacji Czeczenów i Inguszów

Aleksandra Aleksandra Polityka Obserwuj notkę 1

23 lutego 1944 roku rozpoczęła się deportacja ludności czeczeńskiej i inguskiej. Pomysł wysiedlenia pojawił się już rok wcześniej, natomiast z wykonaniem decyzji czekano na odsunięcie linii frontu. Operacją dowodził Ławrientij Beria, który 17 lutego 1944 r.  poinformował Państwowy Komitet Obrony o zakończeniu przygotowań. Na listach przewidzianych do wywiezienia znajdowało się 453 486 osób.

Wybór daty nie  był przypadkowy, tego dnia przypadała bowiem rocznica  powstania Armii Czerwonej. Można więc było zgromadzić w określonych miejscach wszystkich mężczyzn pod pozorem uczestnictwa w obchodach, a następnie wejść do wiosek i zmusić do ich opuszczenia kobiety, dzieci i starców. Jeśli ktoś stawiał opór lub tylko nie dość szybko wykonywał rozkazy zostawał rozstrzelany. Wg informacji Berii już do 11 rano  wywieziono 94741 osób, spośród których ponad 20 tys. zdołano załadować do eszelonów. 

Trudno jest obecnie podać liczbę osób zabitych w trakcie samej operacji wysiedlania oraz zmarłych po drodze, czy już na miejscu przesiedlenia (w Kazachstanie).  Znamy relację jednego z oficerów NKWD, który opisuje jak był świadkiem zabijania osób "niezdatnych do transportu".  Przypuszcza się, że ogółem deportacji nie przeżyło ok. 25% wysiedlonych.

1 marca Beria poinformował Stalina, że do 29 lutego wysiedlono 478 479 osób, w tej liczbie 91 250 Inguszów. Wysiedlonych było zatem znacznie więcej niż pierwotnie przewidywano. Wysiedleniami objęto też Czeczenów i Inguszy mieszkających poza obszarem republiki autonomicznej. 

Dopiero kilka lat po śmierci Stalina Czeczeńcy i Ingusze mogli wrócić do swojej ojczyzny.

Jak na masowe deportacje zareagowała tzw. opinia światowa? Oczywiście tak samo, jak na szereg innych zbrodni popełnionych podczas II wojny światowej, czyli wcale. Związek Radziecki był przecież sojusznkikiem w walce z Hitlerem, a sojusznicy, z definicji zbrodni nie popełniają.

Obecnie spadkobierczyni ZSRR - Rosja dalej dopuszcza się zbrodni w Czeczenii, choć teraz robi to najczęściej rękami kolaborantów pod wodzą "prezydenta" Kadyrowa. Z rozkazu Kadyrowa giną już najczęściej pojedyncze osoby, jak np. zamordowana 15 lipca 2009 r.  Natalia Estemirowa - działaczka "Memoriału".

Tzw. "wolny świat" na tego typu zbrodnie nie reaguje lub reaguje słabo. Rosja jest przecież "po jednej stronie w walce z terroryzmem" (ciekawe tylko dlaczego ma tak dobre stosunki np. z Iranem?).  Oczywiście, nikt nie wymaga od nikogo by rozpoczynał z Rosją wojnę, ale my, zwykli ludzie możemy przynajmniej mówić prawdę o sytuacji. Mogą to robić też rządzący państwami oraz organy administracyjne. Mogą udzielać pomocy uchodźcom. Tymczasem dzieją się rzeczy tragiczne i niebywałe.

16 lutego 2010 roku niemiecki Federalny Sąd Administracyjny uznał Czeczeńca, który w czasie walki zabił dwóch żołnierzy rosyjskich za zbrodniarza wojennego i odmówił mu azylu politycznego. Argumentacja była taka, że człowiek ten był cywilem, a gdy cywil zabija żołnierza jest przestępcą. Przypomniał mi się inny wyrok - wydany w październiku 1939 roku na obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. Otrzymali oni wyroki śmierci, które wykonano, bo jako urzędnicy poczty nie byli żołnierzami, skoro więc zabijali byli pospolitymi przestępcami. Wyrok ten przetrwał denazyfikację, sędzia który go wydał orzekał również po wojnie, a sam wyroku uchylono dopiero w latach 90-tych.  Widać, że ślady rozumowania, które kazało sędziom wydać wyrok śmierci na obrońców Poczty pozostały w niemieckiej myśli prawniczej do dziś. Może jednak nie mam racji. Może w obu przypadkach był to strach - w 1939 przed zwierzchnikami-nazistami, a w 2010 przed Rosją, która może "zakręcić kurek z gazem".

 

Więcej informacji można znaleźć:

http://www.s-ciesielski.com/czeczenia/deport.html

http://jahanaraah.blogspot.com/2010/02/scandal-german-court-decided-its-war.html

Aleksandra
O mnie Aleksandra

Swoją "działalność polityczną" rozpoczęłam w roku 1968 w wieku lat... sześciu ;). Postanowiłam wtedy wyrzucić przez okno kilkanaście napisanych własnoręcznie "ulotek" o treści "W POLSCE JEST RZĄD GŁUPI". Zamiar nie udał się, bo gdy wyjawiłam go Tacie, ten przestraszył się nie na żarty (pracował na uczelni) i rzecz jasna zniszczył kartki. Motywacja mojej "działalności" była jednak specyficzna: chodziło o to, ze milicja przez parę dni obstawiała Rynek, a je lubiłam chodzić karmić gołębie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka